wtorek, 29 maja 2012

Akacja (robinia), przepisy: PLACUSZKI Z AKACJI


Akacja.  Znane, popularne drzewo. Fachowo nazywane robinią akacjową. Wiecie, że można jeść kwiatki? Zrobiłam sobie ostatnio placuszki, i tak mi zasmakowały, że następnego dnia powtórzyłam zabawę.


 Placuszki z kwiatów akacji:

Składniki
(porcja na jedną patelnię, tak na próbę czy smakują)
- Kilka kwiatostanów robinii
- Jajko
- Parę łyżek mąki
- Coś kwaśnego: jabłko, rabarbar, jakieś niesłodzone owoce ze słoika, lub parę kropel cytryny.
Ewentualnie cukier, ale odradzam, robinia, czyli akacja sama w sobie jest wyraźnie słodka.
  
Przygotowanie ciasta:
Mąkę roztrzepać z jajkiem. Dodać tyle mąki żeby ciasto było dość rzadkie.  Nie dodawać wody, to placuszki ładnie wyrosną (wariant z wodą opisałam na końcu i wyjaśniłam czemu lepiej bez wody). Dodać kwaśny element.

Kwiatki: Tu są dwie szkoły:

- albo maczać cały kwiatostan łapiąc za ogonek, tak ja na zdjęciu.

- albo oberwać same kwiatki do ciasta, one łatwo się oddzielają od ogonków, wymieszać z ciastem i nakładać placki na patelnię łyżką.

Wypróbowałam obie wersje,  i jestem zwolennikiem szkoły „same kwiatki”, bo łodyżka właziła w zęby, i nie bardzo mi się to podobało. A poza tym łatwiej dołożyć te dodatki kwaśne, jak jest to wszystko razem wymieszane.

Smacznego. Mi ogromnie zasmakowały.                                                      


WARIANT: w cieście naleśnikowym (czyli z dodatkiem wody lub mleka)

Jestem zwolennikiem samego jajka z mąką, bez wody czy mleka, bo placki ślicznie wyrastają, są bardzo puszyste i  bogate w smaku a to bardziej mi to pasuje do delikatnych kwiatków. Natomiast wersja z dodaniem wody czy mleka do jajka i mąki – czyli klasyczne ciasto naleśnikowe – sprawia, że są bardziej płaskie i bardziej mączno-chlebowe. Co kto lubi.

UWAGA
Przypominam, że stanowczo odradzam jedzenie "wszystkiego". Namawiam na wypróbowane, może nieco zapomniane, ale ZNANE dzikie rośliny jadalne. To, że można zjeść akację, to nie znaczy, że można jeść każdy napotkany kwiatek. Więcej o innych roślinach jadalnych i więcej przepisów znaleźć można w  "PRZYRODNICZE"

Miłej zabawy!

4 komentarze:

nutrija pisze...

hm... wygląda smakowicie... chyba wypróbuję!:)

Lila pisze...

Naprawdę dobre. Ja sobie po prostu zrobiłam, i następnego dnia zrobiłam sobie drugi raz. Warto się pospieszyć bo kwitnienie zaawansowane, żeby zdążyć zrobić.

Anonimowy pisze...

Nic dziwnego, że łodyżka wchodziła w zęby, bo jej się nie je :) Pierwsza szkoła, po usmażeniu kwiatków z łodyżką, każe zębami "zciągać" z niej ciasto, tak aby została sam smutny "ogigiel" po placku.
PS. Nigdy mi nawet do głowy nie wpadło, aby próbować ją gryźć :D

Lila pisze...

Wiesz, to całkiem niegłupi pomysł. Traktowałam łodyżkę jako zło konieczne (btw - można ją jeść, trująca nie jest, ino twarda) -ale może właśnie użyć łodyżkę jako coś w rodzaju wykałaczki - smażyć tak żeby łodyżki wystawały i układać na talerzyku tak, żeby łodyżki były wyeksponowane, jak wykałaczki w przekąskach, i żeby sobie ludzie brali za te ogonki. Dobra myśl, żeby tego wręcz świadomie użyć.

Do jedzenia widelcem, a nie palcami nadal jestem zwolennikiem ściągania kwiatków od razu, przed przygotowaniem.